Ostatnie dni były wyjątkowo piękne.
Złota polska jesień w najlepszym wydaniu!
Weekend spędzaliśmy „u dziadków” w mojej i Pana Męża rodzinnej miejscowości.
I tam właśnie postanowiłam urządzić moim dziewczynom rozgrzewkę z „Dziecka na warsztat”.
WARSZTAT NR 1 czyli… LOKALNIE.
Bywam przewrotna. Od razu wiedziałam, że nie będzie to opowieść o wsi, w której mieszkamy. Choć lasy mamy piękne. I dolinę rzeki… Można by snuć długie opowieści i pokazać urocze miejsca.
Postanowiłam jednak opowiedzieć moim dziewczynom o tzw. produktach LOKALNYCH, które trafiają na nasz stół.
Mąka z małego, prywatnego młyna. Żytnia, pszenna, orkiszowa. O dowolnej grubości zmielenia.
Jaja, które zniosły kury spacerujące po trawie tuż obok domu sąsiadów.
Wędliny, które samodzielnie przygotowują i wędzą moi teściowie.
Przetwory z warzyw i owoców z ogrodu moich rodziców.
I Sery. Od Pani Jagody. Z mleka szczęśliwej krowy.
Drogę powstawania tych serów właśnie, pokazałam moim dzieciom.
W tym celu wybrałyśmy się do gospodarstwa, w którym są przygotowywane, a tam dziewczyny wiele się nauczyły!
+ Poznały krowy, które dają nam mleko i ich dzieciaki, dzięki którym -w zasadzie- to mleko jest produkowane.
+ Dowiedziały się, że krowia dziewczynka to jałówka, a chłopiec to cielak.
+ Obserwowały jak dokarmia się małe krówki mlekiem z wiadra ze... smoczkiem.
+ Powąchały i przyjrzały się miejscu, w którym krowy mieszkają na co dzień.
Punktem kulminacyjnym był moment, w którym wspólnie z gospodynią wyjęłyśmy gotowe sery z wędzarni!
Gospodyni, jak dla mnie Króla Serów, nie zdradziła nam wprawdzie wszystkich tajników swojego fachu, ale poczęstowała nas za to pysznym sokiem a'la Kubuś (z jabłek, marchwi i dyni bez dodatku syropu glukozowo- fruktozowego i płynu do spryskiwaczy!). Zostaliśmy też zaproszeni na degustację serów dojrzewających. Z kminkiem, czosnkiem niedźwiedzim, czarnuszką... eh! Przysmaków nie było końca.
W ogóle przyjęto nas tam cudownie!
Dziewczynki mogły zobaczyć kury. Gdzie mieszkają, gdzie śpią, gdzie znoszą jajka i dokąd wychodzą na spacery.
Niespodzianką nawet dla mnie był fakt, że kura potrzebuje niejako "wzorca" jaja, obok którego znosi kolejne. W tym celu nasi gospodarze podkładają im piłeczki ping-pongowe ;) Sprytne, co?
Poznałyśmy też zbuntowaną mieszkankę kurnika, która co rano przedziera się przez siatkę żeby złożyć jajo w pobliskich zaroślach. Widocznie nie lubi dziewczyna płynąć z prądem ;)
Pisków na widok kotków, kiciusiów, kociaczków i pusiaczczków nie było końca!
I wszystkie chciały wracać z nami do domu!
To był dzień pełen wrażeń i cudowna lekcja na świeżym powietrzu.
Jeśli macie taką możliwość, koniecznie odwiedźcie podobne gospodarstwo. Naprawdę warto! Wrażenia i smaki pozostaną z Wami na zawsze.
BONUS
Jako bonus do warsztatu, korzystając z pięknej pogody, zorganizowałam dzieciakom wyprawę „śladami rodziców”.
Moje dzieci, choć nie mieszkają na co dzień w moim rodzinnym mieście, to jednak czują się w nim jak "lokalsi"
Spędzają tam święta, wakacje i ferie zimowe. Mają tam swoich ukochanych "dziadków" i kuzynów. Swoją przystań.
Postanowiłam więc poprowadzić ich ścieżkami dzieciństwa ich rodziców.
W wyprawie oprócz 6-letniej Heli i 3-latniej Ewy, brała udział 6-letnia psiapsiółka Helenki, którą miałyśmy przyjemność gościć tamtego dnia w domu moich rodziców.
Przygotowując się do wyprawy, wydrukowałam najprostszą mapę z Google Maps, obejmującą interesujące nas miejsca. Teren nie mógł być zbyt rozległy, ponieważ w wyprawie brała udział nasza „kryzysowa” trzylatka.
Postanowiłam oznaczyć cztery miejsca:
- miejsce, w którym mama i tata spotkali się po raz pierwszy (miejski hufiec ZHP hehe),
- najstarszy i najcenniejszy zabytek miasta,
- szkoła, w której uczył się tata (podkreślam „uczył się”, a nie „do której chodził” – PR to podstawa!)
- szkoła, w której uczyła się mama (patrz wyżej)
Dziewczyny z przejęciem śledziły mapę i odhaczały na niej miejsca, które odwiedzałyśmy.
Raźno i z uśmiechem na ustach przemierzały miejskie uliczki.
Dopytywały. Obserwowały. Uczyły się.
Poznawały historię swoich rodziców, a przez to i własną historię.
Nagrodą były lody i gołębie, które latały nad naszymi głowami.
Uff! We did it! Udało się!
Pierwszy warsztat za nami.
Koniecznie zaglądajcie do mojej zakładki {TU} i do innych biorących udział w projekcie - klikając w mapkę poniżej.
ach!
super taka odmiana warsztatowa od pozostałych mam :) produkty lokalne nie wpadłam na to ;)
OdpowiedzUsuńooo nie ma jak zwierzątka :-)))) super warsztat :-))
OdpowiedzUsuńŚwietny warsztat, który naprawdę dużo uczy i pokazuje :) dla dziewczyn rewelacja!
OdpowiedzUsuńDzięki dziewczyny! Z jednej strony obawiałam się, że za bardzo odbiegamy od założeń, ale z drugiej bawiliśmy sie przy tym tak dobrze... ;-)
OdpowiedzUsuńWarsztat świetny. Sąsiedzi mają krowy i ilekroć przejeżdżamy obok nich (krów) dzieciaki pieją z zachwytu jakby je pierwszy raz na oczy widziały. Ślinka mi pociekła na widok serów, musiały być pyszne ;)
OdpowiedzUsuńOj tak! Oprócz tego, że są zdrowe są też pyszne!
UsuńEch, produkty lokalne. Na wędzenie serów to bym się sama chętnie załapała, bo jeszcze tego nie próbowałam (nie serów tylko wędzenia oczywiście). Świetny pomysł z ta mapą, może spróbuję z moją córką poćwiczyć trochę taką orientację na mapie i w przestrzeni.
OdpowiedzUsuńSpróbuj. Moja sześciolatka zaczyna rozumieć "działanie mapy". Z wielkim przejęciem rysowała drogę, którą pokonywałyśmy ;)
UsuńNajpiękniejsze zdjęcia cieląt, wspaniały warsztat.
OdpowiedzUsuńFotogeniczne bestie!
UsuńNiezaprzeczalnie.
UsuńPiękne zdjęcia! Bardzo się cieszę, że tu trafiłam! Muszę koniecznie Cię polecić!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa ;) Zapraszam częściej ;)
UsuńŚwietny warsztat! Bardzo mi się podoba Twój pomysł. Chyba zabiorę synka na Uniwersytet Jagielloński :-D
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Tam to dopiero jest co oglądać i o czym opowiadać ;)
UsuńAle fajnie, że i Wy ach!-dziewczyny dołączyłyście do projektu. Twoje podejście do lokalności bardzo mi się spodobało i nie powiem - zainspirowało do przyglądnięcia się naszym codziennym produktom lokalnym :).
OdpowiedzUsuńDzięki Agnieszko! A co tam u Was pysznego - lokalnego?... poza rogalami Marcińskimi oczywiście ;)
UsuńJa co prawda rodowita Ślązaczka, więc z poznańską kuchnią to się dopiero od kilku lat zmagam, ale charakterystyczne dla Poznania są jeszcze pyry z gzikiem (pozwolę sobie wstawić link, jak je przyrządzaliśmy http://kreatywnik.bloog.pl/id,339042149,title,Gotuj-z-Martyna-i-Tomkiem-warsztaty-kulinarne-dla-malych-i-duzych-dziecko-na-warsztat,index.html mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko), rury (rodzaj twardego piernika) i ostatnio zachwycamy się lanymi kluskami z boczkiem i kwaszoną kapustą (mało zdrowe, ale i ja i dzieciaki za tym przepadamy).
UsuńOj jak mi się podoba ten pomysł. Już mi trybiki w głowie pracują jak tu lokalnie nasze produkty ugryźć :)
OdpowiedzUsuńCieszę się ;)
UsuńFajne ujęcie tematu. W DnW nieraz okazywało się, że to co oczywistym się wydaje nie musi być oczywiste i ten warsztat jest tego przykładem :)
OdpowiedzUsuńWycieczka "śladami rodziców" - świetny pomysł.
OdpowiedzUsuńDzieciaki to uwielbiają!
UsuńSzczęśliwa krowa i te sery! Ach! czuję ten zapach i smak! Świetna taka mapa i chodzenie po śladach przeszłości rodziców. A wiesz, że też jestem architektem? Z wykształcenia;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńW takim razie witam bratnią duszę ;)
UsuńWspanialy warsztat i bardzo ciekawe ujecie lokalnosci. Moje Gagatki tez by chetnie w takiej lekcji blisko natury wziely udzial :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Musicie więc koniecznie spróbować ;)
UsuńPrzecudowny pomysł. Zazdroszczę. A pomysł na wycieczkę śladami rodziców muszę zapamiętać i zrealizować jak córa trochę dorośnie.
OdpowiedzUsuńDzieciaki to lubią. Lubią wiedzieć "skąd" się wzięły, a to może być świetny wstęp ;)
UsuńLokalne jedzenie - smakowity pomysł! A wieść o piłeczce pingpongowej w kurniku była dla mnie zaskoczeniem. Pozdrawiam i do zobaczenia na kolejnych warsztatach :) PorankowaMama
OdpowiedzUsuńUfff... cieszę się że nie byłam jedyna ;)
UsuńTa wycieczka "śladami rodziców" już słyszę tysiące pytań Złośnika :) Super warsztat
OdpowiedzUsuńdzięki ;)
UsuńTakie małe sprostowanie, cielak to ogólna nazwa młodych bydła, chłopiec to byczek :) u nas cielaki piją mleko od krowy a my z kartonu :D Wycieczka z mapa google świetna!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ilono! Nasi gospodarze mówili, że to cielaczki więc myślałam że to poprawna wersja ;) A z tym mlekiem w kartonie to fakt. Zacznijmy dbać i o siebie ;)
UsuńAch, zazdroszczę smakowitej okolicy:) piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńW książce "Mała Ida też chce psocić" A.Lindgren jest przygoda z podobną buntowniczą kurą:)
O proszę! Nie znałam tej książki. Koniecznie muszę do niej dotrzeć.
UsuńOh jak bym zjadła świeżą wędlinę, ser, czy nawet jajko. Na naszej wyspie trudno o takie rarytasy, eeetam w ogóle trudno o jakiekolwiek wędliny czy sery :-( Świetny warsztat!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Tajwanu!
Doroto, a ja chętnie spróbowała bym lokalnych specjałów z Twojej okolicy! To by dopiero była przygoda ;)
UsuńWarsztat wasz wzbudził moją zazdrość. Ja chcę do obory!!!! Zobaczyć krowę!!!! Ech... Cudnie
OdpowiedzUsuń;D Obora! To kolejne słowo, które poznały moje dzieci ;)
Usuńojc mój Karol byłby zachwycony zwierzetami!!
OdpowiedzUsuńzapraszam do nas na warsztat
;)
UsuńAle numer :) Ja przy tym hufcu mieszkam, dosłownie kilka bloków w dół :)
OdpowiedzUsuńTaka sytuacja ;-)
UsuńPięknie zdjęcia,super warsztat. Bardzo mi się tutaj u Was podoba i na pewno będę zaglądać częściej. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńDziękuję Asiu.
Usuńgenialne podejście do tematu. jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńŚliczne zdjęcia! To się nazywa lokalnie :-)
OdpowiedzUsuńTe zdjęcia i ten pomysł na tak wiele smaków i wspomnień - bajkowo podane! Piękny warsztat-wędrówka :) Poszłabym z Wami na lody i gołębie nad głowami.
OdpowiedzUsuńSuper dzień i świetny pomysł na opowiedzenie dzieciom historii "lokalnej" - i produkty lokalne i historia poznania rodziców bardzo inspirująca! Nie słyszałam wcześniej o projektach Dziecko na warsztat, dopiero przy Przygodach z książką poczytałam tu i tam jakie macie Ty i inne blogujące dziewczyny pomysły na edukowanie dzieci, zapoznawanie ich z okolicą itd. Myślę, że wiele z Waszych pomysłów wykorzystam! pozdrawiam m.
OdpowiedzUsuń